Dnia 4 po przebudzeniu się ( co niektórym przyszło z pewnym trudem) udaliśmy się na apel wyznaczony na zabójczą godzinę 06.30. Niedługo później wyruszyliśmy z portu w świetnych nastrojach spowodowanych pojawieniem się pierwszych promieni słońca od początku rejsu, czując się jak nomadzi na początku pory deszczowej.
Ustaliliśmy kurs na piękne miasto polskie Giżycko podziwiając krajobraz, a co po niektórzy oddali się bardziej przyziemnym czynnościom, np. spaniu ;P Gdy zatrzymaliśmy się tam na postój, część załogi ignorując całkowicie znaki na niebie i ziemi (czyt. polecenia sternika) wypruła do toalety niczym gazele wyżej wspomnianych nomadów. Po kilku nieudanych próbach zebrania nas w miarę zwartą grupę wyruszyliśmy na podbój sklepu spożywczego. Przelecieliśmy przez niego jak szarańcza i zaczęliśmy podążać z powrotem na łódź. Gdy wypłynęliśmy na otwarte… jezioro, niektórzy zaczęli przeklinać ładną pogodę. Pomijając przechyły prawie do 90ᵒ
Umożliwiała ona bowiem wzięcie udziału w mało skomplikowanej zabawie- każdy bierze co ma pod ręką, nabiera w to wody i oblewa pozostałych ( również ze swojej załogi).
Ponieśliśmy małe straty jeżeli chodzi o wyposażenie łódki ( straciliśmy 2 garnki, miednice i wiadro), natomiast sąsiedni jacht poniósł pewna stratę w ludziach – jeden członek załogi doświadczył bliskiego spotkania trzeciego stopnia ze wszystkimi żyjątkami w jeziorze( pozdro dla Kacpra). Krótko mówiąc – wpadł do wody. Nasza załoga sprostała obowiązkowi obywatelskiemu przyjmując rozbitka na nasz pokład, jednak ten, nie będąc zachwycony z roli zakładnika, szybko nas opuścił, narażając się na ponowne pływanie.
Następnie, ociekający wodą przybiliśmy do portu, aby dowiedzieć się , że następną noc nie będziemy mieli dostępu do pryszniców, za łazienki mając twór Toi-Toi-o podobny. Po obejrzeniu meczu Hiszpania : Francja (dla niezorientowanych – 2:0 dla Hiszpanii), udaliśmy się na ognisko. Tam, załogami śpiewaliśmy szanty, nie przykładając szczególnej uwagi do tak nieistotnych rzeczy jak rytm czy melodia ;). Około dwóch godzin później wszyscy udali się na jachty bardziej wyglądem przypominając zombie niż przykładnych żeglarzy. Na nasze szczęście warty nocne zostały odwołane, co dało nam szansę w miarę się wyspać ( czyli więcej niż 3 godziny). Cały dzień był ogólnie mega hardcore’owy, ale czegóż by się spodziewać po tak genialnych ludziach jak my ;*
Ustaliliśmy kurs na piękne miasto polskie Giżycko podziwiając krajobraz, a co po niektórzy oddali się bardziej przyziemnym czynnościom, np. spaniu ;P Gdy zatrzymaliśmy się tam na postój, część załogi ignorując całkowicie znaki na niebie i ziemi (czyt. polecenia sternika) wypruła do toalety niczym gazele wyżej wspomnianych nomadów. Po kilku nieudanych próbach zebrania nas w miarę zwartą grupę wyruszyliśmy na podbój sklepu spożywczego. Przelecieliśmy przez niego jak szarańcza i zaczęliśmy podążać z powrotem na łódź. Gdy wypłynęliśmy na otwarte… jezioro, niektórzy zaczęli przeklinać ładną pogodę. Pomijając przechyły prawie do 90ᵒ
Umożliwiała ona bowiem wzięcie udziału w mało skomplikowanej zabawie- każdy bierze co ma pod ręką, nabiera w to wody i oblewa pozostałych ( również ze swojej załogi).
Ponieśliśmy małe straty jeżeli chodzi o wyposażenie łódki ( straciliśmy 2 garnki, miednice i wiadro), natomiast sąsiedni jacht poniósł pewna stratę w ludziach – jeden członek załogi doświadczył bliskiego spotkania trzeciego stopnia ze wszystkimi żyjątkami w jeziorze( pozdro dla Kacpra). Krótko mówiąc – wpadł do wody. Nasza załoga sprostała obowiązkowi obywatelskiemu przyjmując rozbitka na nasz pokład, jednak ten, nie będąc zachwycony z roli zakładnika, szybko nas opuścił, narażając się na ponowne pływanie.
Następnie, ociekający wodą przybiliśmy do portu, aby dowiedzieć się , że następną noc nie będziemy mieli dostępu do pryszniców, za łazienki mając twór Toi-Toi-o podobny. Po obejrzeniu meczu Hiszpania : Francja (dla niezorientowanych – 2:0 dla Hiszpanii), udaliśmy się na ognisko. Tam, załogami śpiewaliśmy szanty, nie przykładając szczególnej uwagi do tak nieistotnych rzeczy jak rytm czy melodia ;). Około dwóch godzin później wszyscy udali się na jachty bardziej wyglądem przypominając zombie niż przykładnych żeglarzy. Na nasze szczęście warty nocne zostały odwołane, co dało nam szansę w miarę się wyspać ( czyli więcej niż 3 godziny). Cały dzień był ogólnie mega hardcore’owy, ale czegóż by się spodziewać po tak genialnych ludziach jak my ;*
Załoga 6